Jak donosi Daily Telegraph personel linii lotniczych Raynair przygotowuje się do strajku. Gdyby rzeczywiście do niego doszło to aż trudno sobie wyobrazić jak wielki zapanowałby chaos na lotniskach.
Jeden z rozmówców gazety pracujący w firmie od trzech lat powiedział dziennikarzowi, że “co prawda w swoich kontraktach personel pokładowy ma punkt zakazujący przynależności do związków zawodowych ale i tak on i jego koledzy zamierzają rozpocząć strajk w obronie warunków pracy, zanim zdecydują się przenieść do linii lotniczych Norwegian czy easyJet.”
Anonimowy rozmówca dodał także, że: „jeśli pięć samolotów nie wyleci z naszej bazy będzie wielki rozgardiasz a mówimy tylko o pięciu samolotach z naszej bazy”.
Temat poprawy warunków zatrudnienia powrócił w Ryanairze po tym, jak linia została zmuszona do odwołania lotów z powodu problemów ze skompletowaniem załóg. "Telegraph" opisuje m.in. stewardesy skarżące się na wynagrodzenie wyłącznie za godziny w powietrzu, konieczność kupowania przez załogi jedzenia za pełne kwoty z cennika w samolocie, a także "zachęcanie" personelu pokładowego do konkurowania ze sobą pod względem wysokości sprzedaży "z wózka".
"Telegraph" zaznacza, że Ryanair nie odniósł się do konkretnych zarzutów, firma zapewniła jednak, że stewardzi i stewardesy zarabiają do 40 tys. euro (około 35 tysięcy funtów) rocznie, latają maksymalnie 900 godzin w roku, mogą korzystać z "licznych przywilejów".
O tym, że sytuacja stała się rzeczywiście poważna zdaje sobie sprawę także Michael O'Leary, szef linii Ryanair. Wystosował on list do pilotów i personelu pokładowego z obietnicą poprawy warunków pracy i podniesienia wynagrodzenia. Opublikowanie listu z propozycjami jest w dużej mierze spowodowane faktem, że we wrześniu z powodu braku pracowników odwołano ponad 18 tysięcy lotów.