Artykuły

Czy chcesz być kobietą sukcesu?

To nie będzie typowa historia sukcesu, którą widzisz oczyma wyobraźni jak ktoś Ci mówi o kimś kto wiele osiągnął. Sukces ma bowiem wiele twarzy. Moja twarz to nie tylko różowe piwonie, pastelowe obrazki i komputer w tle. Moja historia to nie amerykański sen, „od pucybuta do milionera”.

 

Jednak wiem, że może być dla Ciebie motywująca, może pomóc niejednej z Was ruszyć do przodu i realizować swoje marzenia. Jeśli mi się udało, Ty też możesz.

Motywacja

Podobnie jak wiele emigrantek wylądowałam w Wielkiej Brytanii z powodów finansowych. 12 lat temu stanęłam na stacji Victoria w Londynie i nie bardzo wiedziałam co dalej ze sobą zrobić. Londyn nie przywitał mnie ciepło. Budki telefoniczne i Big Ben nie wydały mi równie urocze jak na pocztówkach, Londyn wówczas się budził do życia, padał deszcz. Tego lutowego poranka poczułam się jak Alicja w Krainie Czarów. Tłum biegł ze stacji na stację, ulice zdawały się zbyt wąskie dla fal wylewających się z podziemi. W portfelu miałam zaledwie kilka funtów, ale wiedziałam, że jeśli nie Londyn, to już nic. Byłam zmęczona tułaczką po świecie. Półtora miesiąca w Paryżu skutecznie wyleczyło mnie z podziwu dla tego romantycznego miasta, nie przypadły mi do gustu Niemcy, Cypr wydawał mi się zbyt upalny. Przyszła pora na deszczowy Londyn. Zderzenie się z rzeczywistością było bolesne. Nie było mnie wówczas stać nawet na McDonalda, nie mówiąc o transporcie. Wszędzie chodziłam na piechotę, jadłam posiłki z puszek, które w niczym nie przypominały choćby poczciwej polskiej mielonki.

Wielka Brytania, choć kojarzy nam się z królową, stylem i powagą, okazała się dokładnym tych określeń przeciwieństwem. Tłum był nie tylko ogromny, ale kolorowy, nikt jednak nie zdawał się zwracać na inność uwagi, nie było w nim ani angielskich gentelmanów, ani poważnych ladies. Po ulicach Londynu tym samym krokiem kroczą biznesmani, rastafarianie w kolorowych czapkach, murzynki chustujące dzieci z turbanami na głowie, Japończycy z aparatami, Hindusi w klapkach i Angielki w rozczłapanych Uggsach. Wśród nich Polacy, Polki, których łatwo odróżnić po stylu ubierania i co gorsza, soczystym języku. W Londynie nawet nagi człowiek na ulicy nie budzi zdziwienia. Każdy ma prawo do swojego życia, angielską wartością naczelną jest tolerancja.

Jak nie masz ze sobą środków, nie urodziłaś się w bogatej rodzinie, a do tego jesteś człowiekiem bez przeszłości, bo pierwsze kroki w nowym kraju są jak podarowana od życia biała karta, twój poziom motywacji urasta do niebotycznych rozmiarów. Wielu Polaków śmieje się z nas, że Polak emigrant to „zmywak i budowa”. Istotnie wielu z nas tak zaczynało. Przyznaję, że i mnie nie ominęła praca fizyczna. Znalazłam ją w godzinę. Nie czekała na mnie. Z zapasem CV wydrukowanym jeszcze w Polsce „wychodziłam” swoją pierwszą pracę w restauracji. Potem drugą i następną. Nikt mi niczego nie zagwarantował i co odczułam najdotkliwiej, musiałam się pogodzić z faktem, że nie było przy mnie ukochanej córeczki. Zwykle dla matki rozłąka z dzieckiem jest jak najgorsza zadra na życiorysie, w dodatku mało kto ją rozumie ani ci, którzy zostali, ani ci którzy są obok. Jesteś sama ze swoim poczuciem winy i niesprawiedliwości.

Paradoksalnie trudności motywują jeszcze bardziej. To fizjologia zmiany. Dopóki czujesz się dobrze i bezpiecznie, nie chcesz tego zmieniać. Poczucie bezpieczeństwa wyrasta na bazie wygody. Jednak tam za barykadą problemów czeka rozwój. Czasami warto za nią zajrzeć i wyzwolić się z kajdanów rzeczywistości. Każdy człowiek sukcesu upadał, każdy się potykał, ale odnajdywał w sobie coraz więcej energii, żeby iść jeszcze dalej, żeby przekroczyć namalowane kulturowo, społecznie role i granice. To właśnie motywacja otwiera drogę do sukcesu.

 

 

 

Pasja

Wiedziałam, że praca kelnerki nie jest dla mnie. To był epizod, to była chwila. W mojej głowie działo się zbyt wiele. Plany urastały do miana celów, cele do strategii. Pierwszym krokiem była zmiana na profesję bliższą sercu. Po miesiącach odwiedzania sklepu kosmetycznego, wyrażania entuzjazmu na temat produktów, w końcu osiągnęłam to co chciałam – dostałam pracę w prestiżowym butiku na Covent Garden. Awansowałam w trzy miesiące. Moją pasją zarażałam bowiem wszystkich dokoła. Moje zaangażowanie w pracę z klientami było doceniane nie tylko przez pracodawców. Niemal codziennie miałam propozycję przejścia od konkurencji, która przychodziła na przeszpiegi. Moimi klientami byli śpiewacy pobliskiej opery, celebryci, zamożni turyści z torbami wypełnionymi funtami, milionerzy i tacy, którzy na legendarny krem do rąk ciułali pół roku, byli muzycy i tancerze ze słynnego Pineapple Dance Studios. Covent Garden to mekka artystów wszelkiej maści, ludzi ambitnych, nieustraszonych, z dużymi marzeniami. Obok najbardziej znanych scen, piętrzą się sklepiki ludzi z pasją, ludzi, którzy porzucili kariery w City, żeby zająć się np. rękodziełem. Ludzie, którzy w życiu robią to co kochają nagle dostają skrzydeł. Ze zwykłych mam, sekretarek czy sprzedawczyń nagle stają się wielkimi gwiazdami swojej sceny. Nie bez powodu wielu mówców motywacyjnych mówi, że odkryta pasja zamieniona w cel to droga do szczęścia. Wiedziałam, że chcę więcej.

W 2010 roku wpadłam na pomysł założenia magazynu dla kobiet. Bez oszczędności, bez inwestora, bez niczyjego wsparcia. To nie był pierwszy magazyn, który w życiu powołałam do życia. W Polsce stworzyłam magazyn dla dermatologów, w Wielkiej Brytanii natomiast – dla kobiet. Za tym pierwszym stał inwestor, drugi natomiast był moim szalonym pomysłem, realizacją własnego marzenia. Chciałam kobietom takim jak ja dodawać otuchy, odwagi, być wsparciem na obcej ziemi, chciałam być piewcą integracji międzykulturowej, pokazywać wyjątkowość naszej sytuacji. Magazyn drukowałam biorąc pożyczkę za pożyczką, przybywało cudownych kobiet, rodziły się wspaniałe pomysły. Czułam odpowiedzialność za życie nas wszystkich, pogrążałam się w długi.

Jednocześnie w moim życiu dział się osobisty dramat. Nigdy nie przypuszczałam, że mi się to przydarzy. Zawsze uważałam się za osobę silną, tak byłam postrzegana. Niezależna, z odwagą, wręcz z tupetem. Tam, gdzie zamykano mi drzwi, wchodziłam oknem. Kiedyś chcąc udowodnić, że można osiągnąć coś z niczego pokazałam koleżance, że można sprzedać w środku nocy półżywe kwiaty wyrzucone przez restauracje i wynajmować na Trafalgar Square krzesło dla strudzonych imprezowiczów, które 10 minut wcześniej zabrałam z „wystawki”. Takim osobom przecież zwykle nie przydarzają się „ci źli faceci”, z każdej bowiem sytuacji znajdą wyjście, a z impasu uciekają błyskawicznie. A jednak!

Choć znałam go od lat, nie byłam w stanie przewidzieć, że jest psychopatą. Nie mogłam wiedzieć, że będzie kontrolował mój każdy krok, że z pewnej siebie osoby stanę się zalęknioną, zakompleksioną polską emigrantką, która w jego oczach była nikim. Moje lustro mówiło mi, że jestem niepełnowartościowa, że nie zasługuje na nic innego niż on. Byłam w ciąży, byłam bardzo chora i uzależniona od jego łaski. Demonstrował swoją siłę w różny sposób, finansowy i emocjonalny. Niestety przyszło mi także poczuć na sobie jego rękę. Ofiary przemocy zwykle nie chwalą się swoją pozycją. Wstydzą się, mają poczucie, że coś muszą robić źle, że tak są traktowane, z czasem czują, że nie zasługują na nic więcej.

Byłam jedną z nich. W szpitalu, leżąc pod kolejną kroplówką odczuwałam ulgę, bo byłam z daleka od niego, zabierałam stos książek i uczyłam się marketingu, żeby skończyć studia. Tak, to było moje marzenie, kolejny krok, żeby stać się bardziej wartościowa w oczach brytyjskiego pracodawcy, bowiem moje doświadczenie w agencji reklamowej i moje dyplomy z Polski były dla nich niczym.

Studia skończyłam jako jedyna emigrantka na roku, jako jedna z kilku, zaliczyłam wszystkie egzaminy w pierwszym terminie. Po odebraniu dyplomu, założyłam magazyn Lejdiz. Ta fantastyczna przygoda, choć była realizacją mojego marzenia, musiała ulec zmianie. Przeniosłam magazyn w świat on-line, gdzie do dziś funkcjonuje. Po pięciu latach udręki, odeszłam, w zasadzie uciekłam w asyście policji bo mój partner groził mi śmiercią.

Przyj do przodu mimo wszystko

Jeśli nie masz marzeń, to Twoje istnienie jest pozbawione sensu, jest wegetacją, funkcjonowaniem. Porażki nie definiują naszej szansy na sukces, nie przekreślają niczego, wręcz przeciwnie, każda z nich to jak kolejny krok do realizacji tego czego naprawdę chcemy. Człowiek wyposażony w inteligencję musi mieć cel, motywację i pasję. U kobiet te właśnie pasje często przeradzają się w biznes. Jedną z takich kobiet na mojej drodze była Matylda. To właścicielka jednej z największych etnicznych agencji PR na Wyspach. Po kilku latach znajomości dołączyłam do jej zespołu, z którym współpracuję do dziś.

Jednocześnie realizuję swoje projekty, w tym zakładam Akademię Kobiet Sukcesu, aby być wsparciem dla kobiet, które chcą się rozwijać, mają ambicje, cele i chcą je przełożyć na strategie. W tym roku kończę czterdzieści lat. Mogę powiedzieć, że jestem kobietą sukcesu. Choć na koncie nie mam milionów, nigdy nie były moim celem. Wygrałam swoje życie. Dotknąwszy dna, czując zagrożenie życia co najmniej kilka razy, pragnęłam je realizować jeszcze lepiej, jeszcze ambitniej i jeszcze bardziej w zgodzie ze swoimi wartościami. Dziś jestem w takim miejscu, w którym czuję się pewnie bo realizuję swoje cele, bo jestem matka trójki wspaniałych dzieci, bo czuję się bezpiecznie. To się nazywa dojrzałość i sukces.

Wiem, że chcę, aby jak najwięcej kobiet się rozwijało, żeby osiągały swoje małe i większe sukcesy. Chcę być dla nich pomocną ręką i wspólnie z moim zespołem, wsparciem w zmianie. Dlatego zaprosiłam do zespołu trenerów, mentorów i szkoleniowców, którzy uważam, że przedstawiają ogromną wartość, którą mogą się podzielić z kobietami, które tego potrzebują. Będziemy prowadzić kursy dla każdego, od najprostszych, które w sposób praktyczny wyjaśniają jak zacząć prowadzić swój biznes, aż po najbardziej zaawansowane programy multidyscyplinarne, których ukończenie będzie wieńczył certyfikat i praca z wybitnymi specjalistami w systemie 1:1. Kobiet, które inspirują na Wyspach jest niewiele, osiągnięcie sukcesu tutaj to często nauka na własnych błędach. Brakuje profesjonalnych coachów i mentorów, nie wspominając o praktykach biznesu. Wiele bym dała, żeby ktoś skrócił moją drogę i oferował np. szkolenie z WordPressa, wzmacniał moje poczucie własnej wartości, czy wyłożył zasady on-line marketingu, kiedy ja zaczynałam działać.

Dlaczego tylko kobiety?

Uważam, że kobiety mają ogromną siłę i zwykle podobne wartości. Biznesy kobiece są zwykle oparte na pasji i choć statystycznie są mniej dochodowe, są zwykle bardziej etyczne, wnoszące dużo wartości dla innych, dla środowiska i dla społeczeństwa. Lubię pracować z kobietami. Choć bywają krnąbrne, humorzaste, bo w końcu naszym życiem rządzą hormony, lubię tą energię między splotami neuronów, kiedy zbiera się kilka kobiet i myśli jak zachwycić świat swoim produktem. Kobiety są wyjątkowe, cenią działanie w grupie, mają zwykle mniejszą potrzebę dominacji, większą współpracy. To jest kurs marketingu, którym obecnie żyje świat. Zdradzając nieco zza kulis życia marketingowca, moja misja dokładnie wpisuje się w trendy. Jest w niej autentyczność, duża wartość dla kursantki, przyjaźń, współpraca, kooperacja, nie rywalizacja, dobro wspólne, dbanie zarówno o finanse, jak i o duszę. Jeśli projekt zainteresował Cię na tyle, żeby do nas zajrzeć, dołącz do fanów na Facebooku, gdzie znajdziesz wspierającą się społeczność: https://www.facebook.com/AkademiaBiznesu.KobietySukcesu/ lub na naszą stronę, która już jest w przygotowaniu: www.kobietysukcesu.com .